MAUTERNDORF

zamek kapituły katedralnej

ZIMNA STRONA HISTORII – BURG MAUTERNDORF OD PÓŁNOCNEGO WSCHODU

DZIEJE ZAMKU


Panorama mia­stecz­ka Mau­tern­dorf, dziś ko­ja­rzo­na prze­de wszyst­kim z mo­nu­men­tal­ną twier­dzą, swój obec­ny kształt za­wdzię­cza jed­nej zgo­dzie pa­pie­skiej. Rok 1253. Rzym. Do­ku­ment, któ­ry na no­wo na­ry­so­wał li­nię wła­dzy w ser­cu Alp. Wte­dy to bo­wiem pa­pież In­no­cen­ty IV udzie­lił ka­pi­tu­le sal­zbur­skiej zgo­dy na wzno­sze­nie obiek­tów obron­nych na na­le­żą­cych do niej zie­miach. Ofi­cjal­nym po­wo­dem by­ła ochro­na dóbr ko­ściel­nych, choć nie spo­sób nie za­uwa­żyć, że do­mi­nu­ją­ca nad prze­łę­czą bu­dow­la by­ła rów­nież wy­ra­zi­stym sym­bo­lem pre­sti­żu i wpły­wów.

Od tamtej pory wznie­sio­na tu wa­row­nia pil­no­wa­ła przej­ścia przez Rad­städ­ter Ta­uern. Jej po­ło­że­nie nie by­ło przy­pad­ko­we – po­wsta­ła przy tra­sie, któ­ra w du­żej mie­rze po­kry­wa­ła się z daw­ną rzym­ską dro­gą. To zresz­tą je­den z tych nie­licz­nych przy­pad­ków w hi­sto­rii, kie­dy śre­dnio­wiecz­ne de­cy­zje dro­go­we po­kry­wa­ły się nie­mal do­kład­nie z an­tycz­ną lo­gi­ką – co tyl­ko do­wo­dzi, że cza­sem war­to za­ufać daw­nym in­ży­nie­rom.

ZA TYMI MURAMI KOŃCZYŁ SIĘ ŚWIAT PODRÓŻNIKA, ZACZYNAŁ SIĘ PORZĄDEK

Zanim jesz­cze po­ja­wi­ły się wie­że, blan­ki i bra­my, miej­sco­wość zdą­ży­ła już za­zna­czyć swo­ją obec­ność na ma­pie han­dlo­wej re­gio­nu. W 1217 ro­ku ce­sarz Fry­de­ryk II (zm. 1250) na­dał jej pra­wa tar­go­we, czy­niąc z niej naj­star­szy ośro­dek wy­mia­ny to­wa­ro­wej w ca­łym Lun­gau i dzi­siej­szej pro­win­cji Salz­burg. Za­nim ufor­mo­wa­no mu­ry i wznie­sio­no blan­ki, Mau­tern­dorf otwie­rał się nie na oblę­że­nia, lecz na han­del – to tu ście­ra­ły się nie ar­mie, lecz ce­ny i ar­gu­men­ty kup­ców.

Nie o wielkich bi­twach czy po­li­tycz­nych za­wi­ro­wa­niach opo­wia­da hi­sto­ria Mau­tern­dor­fu, lecz o do­brze prze­my­śla­nym po­ło­że­niu, so­lid­nych de­cy­zjach i umie­jęt­no­ści funk­cjo­no­wa­nia w ryt­mie szla­ku. Na­wet gdy śnieg pa­ra­li­żo­wał oko­li­ce, tu na­dal krą­żył to­war – a wraz z nim wie­ści, plot­ki i po­wo­dy, by zaj­rzeć na targ choć­by na chwi­lę.

ZAMEK MAUTERNDORF W UJĘCIU, JAKIEGO NIE PLANOWALI BUDOWNICZOWIE — ALE KTÓRE ROBI WRAŻENIE

Z biegiem cza­su Mau­tern­dorf, choć po­ło­żo­ny wy­so­ko wśród al­pej­skich szczy­tów, stał się nie tyl­ko punk­tem na han­dlo­wej ma­pie re­gio­nu, lecz tak­że lo­kal­nym cen­trum ad­mi­ni­stra­cyj­nym. A jak to zwy­kle by­wa w ta­kich przy­pad­kach, wraz z pie­czę­cia­mi i do­ku­men­ta­mi po­ja­wi­li się lu­dzie, któ­rzy pil­no­wa­li, by wszyst­ko od­by­wa­ło się zgod­nie z po­rząd­kiem – i naj­le­piej pod ich okiem.

W tutejszej sie­dzi­bie urzę­do­wał ko­mor­nik — nie od me­bli, lecz od ma­jąt­ku. Nad­zo­ro­wał do­bra, ścią­gał na­leż­no­ści, czu­wał nad sta­nem kont i ma­ga­zy­nów. Nie dzia­łał sam: u jego bo­ku pra­co­wał po­bor­ca my­ta, po­stać ra­czej da­le­ka od sym­pa­tii pod­róż­nych, ale wy­jąt­ko­wo sku­tecz­na w egze­kwo­wa­niu opłat. Każ­dy, kto chciał prze­je­chać przez prze­łęcz i nie za­mie­rzał prze­dzie­rać się przez zbo­cza i la­sy, mu­siał przejść wła­śnie przez je­go rę­ce — i przez księ­gę wpłat.

KUPCY NA DZIEDZIŃCU – ZANIM POWSTAŁY PARAGONY, BYŁY NEGOCJACJE I DŁONIE BRUDNE OD MIODU

W połowie XV wie­ku w mu­rach zam­ku po­ja­wił się go­spo­darz o nie­co in­nym niż do­tąd pro­fi­lu — ka­te­dral­ny pro­boszcz Burk­hart von Weiss­priach (1452–­1462), du­chow­ny ob­da­rzo­ny wy­czu­ciem este­ty­ki i ar­chi­tek­to­nicz­ną am­bi­cją. Uznaw­szy, że ka­pli­ca wy­ma­ga bar­dziej god­nej opra­wy, zle­cił wy­ko­na­nie ma­lo­wi­deł ścien­nych oraz mon­taż skrzy­dło­we­go oł­ta­rza — dzie­ła, któ­re mia­ło za­chwy­cać za­rów­no wier­nych, jak i za­pro­szo­nych go­ści z wyż­szych sfer. Rów­no­cze­śnie roz­bu­do­wał śre­dnio­wiecz­ne pa­la­tium, do­da­jąc ko­lej­ne kon­dyg­na­cje i na­da­jąc mu ka­mien­ną, god­ną epo­ki for­mę.

Nie była to jed­nak ostat­nia prze­mia­na Mau­tern­dor­fu. Wkrót­ce na­sta­ły cza­sy nie­sta­bil­ne, peł­ne po­li­tycz­nych przy­mie­rzy, na­pięć i ry­zy­kow­nych de­cy­zji. W trak­cie kon­fli­ktu mię­dzy ce­sa­rzem Fry­de­ry­kiem III a kró­lem Wę­gier, Ma­cie­jem Kor­wi­nem — wład­cą ener­gicz­nym i nie­zbyt skłon­nym do ustępstw — Mau­ter­ndorf zna­lazł się pod wę­gier­ską oku­pa­cją. W la­tach 1480–­1490 za­mek po­zo­sta­wał w rę­kach wojsk Kor­wi­na na mo­cy po­ro­zu­mie­nia za­war­te­go z ar­cy­bi­sku­pem Bern­har­dem von Rohr (zm. 1487), któ­ry, kie­ru­jąc się po­li­tycz­nym ra­chun­kiem, od­dał twier­dzę bez więk­szych emo­cji. Był to so­jusz chłod­ny, opar­ty nie ty­le na za­ufa­niu, co na kal­ku­la­cji — z są­sia­dem, któ­ry ce­nił za­rów­no si­łę, jak i zręcz­ność ne­go­cja­cyj­ną.

ZAMEK MAUTERNDORF – GDY KAPITUŁA PRZYJMOWAŁA GOŚCI, A ANANAS BYŁ DOWODEM NA TO, ŻE STAĆ CIĘ NA WSZYSTKO

Tymczasem nie­opo­dal, w Sty­rii i Ka­ryn­tii, na­ra­sta­ło no­we za­gro­że­nie – tu­rec­kie na­jaz­dy. Gdy wie­ści o nich do­tar­ły rów­nież do Lun­gau, roz­po­czę­to go­rącz­ko­wą roz­bu­do­wę ob­wa­ro­wań. Jesz­cze w 1480 ro­ku, za cza­sów pre­po­zy­ta Chri­sto­pha Ebra­na von Wil­den­bur­ga (zm. 1491), ru­szy­ły pra­ce, któ­rych kul­mi­na­cją sta­ły się in­we­sty­cje prze­pro­wa­dzo­ne pod ko­niec stu­le­cia przez ar­cy­bi­sku­pa Le­o­nhar­da von Keutsch­ach (zm. 1519). Dzię­ki je­go sta­ra­niom daw­na re­zy­den­cja prze­kształ­ci­ła się w peł­no­praw­ną twier­dzę – so­lid­ną w kon­struk­cji, re­pre­zen­ta­cyj­ną w for­mie i go­to­wą sta­wić czo­ła za­rów­no za­gro­że­niom zbroj­nym, jak i pró­bie cza­su.

HERB VON KEUTSCHACH, W KTÓRYM RZEPA ZAJMUJE WIĘCEJ MIEJSCA NIŻ KRZYŻ – PRZYPADEK?

Gdy w 1495 roku Le­on­hard von Keut­schach – czło­wiek zde­cy­do­wa­ny, z in­styn­ktem prze­trwa­nia i ta­len­tem or­ga­ni­za­cyj­nym – zo­stał wy­bra­ny na ar­cy­bi­sku­pa Salz­bur­ga, nie ce­le­bro­wał swo­jej no­mi­na­cji w ka­te­dral­nych kruż­gan­kach ani na sa­lo­nach wła­dzy. Znaj­do­wał się wów­czas w Mau­tern­dorf, do­kąd wy­co­fał się przed fa­lą dżu­my pu­sto­szą­cą Salz­burg. Los, jak to by­wa, po­łą­czył awans z ko­niecz­no­ścią ewa­ku­acji – no­wy ar­cy­bi­skup ob­jął więc urząd z da­la od cen­trum, wśród gór, świe­że­go po­wie­trza i nie­do­koń­czo­nych prac bu­dow­la­nych.

Jego po­przed­nik, Frie­drich von Schaun­berg (zm. 1494), nie za­pi­sał się w hi­sto­rii szcze­gól­nie chlub­nie – je­go rzą­dy po­zo­sta­ły ra­czej na mar­gi­ne­sie pa­mię­ci, przy­wo­ły­wa­ne z obo­jęt­no­ścią lub lek­kim za­wo­dem. Leon­hard po­sta­no­wił za­tem dzia­łać z roz­ma­chem. Z ener­gią god­ną swo­je­go urzę­du i cza­sów nie tyl­ko nad­ro­bił za­le­gło­ści bu­dow­la­ne, ale też sku­tecz­nie od­bu­do­wał pre­stiż ar­cy­bi­sku­pie­go dwo­ru. To wła­śnie pod je­go rzą­da­mi zam­ko­we za­bu­do­wa­nia na­bra­ły osta­tecz­ne­go kształ­tu: po­wsta­ła no­wa wie­ża fron­to­wa, roz­bu­do­wa­no bu­dy­nek bram­ny po stro­nie po­łu­dnio­wej, a tak­że wznie­sio­no ka­pli­cę, nad któ­rą ar­cy­bi­skup za­aran­żo­wał pry­wat­ne apar­ta­men­ty. Roz­wią­za­nie to by­ło za­ra­zem prak­tycz­ne, jak i sym­bo­licz­ne – nic bo­wiem nie sprzy­ja mo­dli­twie tak bar­dzo, jak moż­li­wość zej­ścia do ka­pli­cy bez po­trze­by za­kła­da­nia ce­re­mo­nial­nych szat.

LUKSUS DUSZY I CIAŁA – TAK ODPOCZYWAŁ HIERARCHA, KTÓRY KAZAŁ INNYM POŚCIĆ

Choć kom­pleks wy­glą­dał co­raz oka­za­lej, je­go funk­cje ad­mi­ni­stra­cyj­ne mia­ły swo­je ogra­ni­cze­nia. Mau­tern­dorf dy­spo­no­wał wy­łącz­nie tzw. niż­szą ju­rys­dyk­cją — czy­li mógł osą­dzać drob­ne prze­wi­nie­nia, jak kra­dzież ku­ry czy bój­ka na tar­gu, ale w spra­wach po­waż­niej­szych – mor­derstw, zdrad czy kon­fli­któw o ma­ją­tek – trze­ba by­ło udać się do po­bli­skie­go Moos­ham. Tam­tej­szy za­mek miał bo­wiem wszy­stko, cze­go wy­ma­ga­ła spra­wie­dli­wość w wer­sji śre­dnio­wiecz­nej: peł­nię praw, wię­cej pie­czę­ci, bar­dziej do­świad­czo­nych sę­dziów i, co nie mniej istot­ne, lo­chy go­to­we na dłuż­szy po­byt. Tyl­ko raz Mau­tern­dorf awan­so­wał do ro­li po­waż­niej­sze­go gra­cza w sys­te­mie są­dow­ni­czym — w la­tach 1516–­1520, gdy za­mek Moos­ham prze­cho­dził grun­tow­ną prze­bu­do­wę. Na ten czas to wła­śnie tu prze­nie­sio­no funk­cję są­du wyż­sze­go. Krót­ki, ale zna­czą­cy epi­zod: przez kil­ka lat Mau­tern­dorf nie tyl­ko słu­chał spraw, ale i wy­da­wał wy­ro­ki w spra­wach, w któ­rych za­zwy­czaj mil­czał. Moż­na po­wie­dzieć, że był to je­go mo­ment pro­ce­so­wej chwa­ły — za­nim po­now­nie wró­cił do co­dzien­no­ści drob­nych prze­win i za­gi­nio­nych gę­si.

ZAMEK MOOSHAM – GDY MAUTERNDORF NIE WYSTARCZAŁ, PRZYCHODZIŁ CZAS NA TEN ADRES

W drugiej po­ło­wie XVI wie­ku roz­po­czę­to ko­lej­ną fa­zę mo­der­ni­za­cji. Wzmoc­nio­no ob­wa­ro­wa­nia od po­łu­dnia i pół­no­cy, ma­jąc świa­do­mość, że na­wet naj­bar­dziej de­ko­ra­cyj­na wie­ża nie po­wstrzy­ma wro­ga wy­po­sa­żo­ne­go w ar­ty­le­rię. Drew­nia­ne kruż­gan­ki, bieg­ną­ce wzdłuż we­wnętrz­nych mu­rów, za­stą­pio­no mu­ro­wa­ny­mi ar­ka­da­mi – mniej ma­low­ni­czy­mi, ale zde­cy­do­wa­nie bar­dziej od­por­ny­mi na ogień. Z te­go sa­me­go okre­su po­cho­dzi tak­że oso­bli­wy, a przy tym wy­jąt­ko­wo prak­tycz­ny ele­ment ar­chi­tek­to­nicz­ny: spe­cjal­ny zsyp, do któ­re­go tra­fia­ły da­ni­ny w na­tu­rze. Za­mek przyj­mo­wał więc nie tyl­ko de­kla­ra­cje lo­jal­no­ści, lecz rów­nież ja­ja, wa­rzy­wa i in­ne pło­dy zie­mi, z po­wa­gą god­ną śre­dnio­wiecz­ne­go skar­bca.

KRUŻGANKI, KTÓRE SIĘ ZAMKNĘŁY – MOŻE Z POWODU PRZECIĄGU, MOŻE Z POWODU CZASÓW

Choć przez wieki po­zo­sta­wał pod pie­czą salz­bur­skiej ka­pi­tu­ły ka­te­dral­nej, z cza­sem za­mek za­czął stop­nio­wo tra­cić na zna­cze­niu. Już w XVII i XVIII wie­ku ad­mi­ni­stra­cja oraz po­bór opłat zo­sta­ły prze­nie­sio­ne do roz­wi­ja­ją­ce­go się mia­sta tar­go­we­go po­ni­żej. Ka­mien­ny kom­pleks, któ­ry nie­gdyś tę­tnił ży­ciem – urzęd­ni­czym, du­chow­nym i mi­li­tar­nym – za­czął pu­sto­szeć.

Pod koniec XVIII wie­ku po­zo­sta­ło w nim już tyl­ko dwóch re­zy­den­tów: my­śli­wy – za­pew­ne czło­wiek o sa­mo­tni­czym uspo­so­bie­niu i moc­nych ner­wach – oraz straż­nik, któ­re­go za­da­niem by­ło strzec po­zo­sta­ło­ści daw­nej świe­tno­ści. A by­ło cze­go strzec: so­lid­nych mu­rów, zbio­ro­wej pa­mię­ci i hi­sto­rii za­pi­sa­nej w ka­mie­niu – nie za­wsze gło­śnej, ale z pe­wno­ścią war­tej opo­wie­dze­nia.

KURT REGESCHECK ZAMIENIŁ TWIERDZĘ W KARTKĘ Z PAMIĘTNIKA – TWARDY ZAMEK W MIĘKKIM ŚWIETLE

Jak to często by­wa z ma­jąt­kiem ko­ściel­nym, któ­ry tra­ci swo­ją nie­na­ru­szal­ność – w 1806 ro­ku, w wy­ni­ku se­ku­la­ry­za­cji, Mau­tern­dorf wraz z mu­ra­mi, fo­sa­mi, skrzy­pią­cy­mi bra­ma­mi i ca­łą ko­le­kcją przy­ku­rzo­nych le­gend prze­szedł na wła­sność pań­stwa. I od te­go mo­men­tu hi­sto­ria sta­je się nie­co bar­dziej gorz­ka – z od­pa­da­ją­cym tyn­kiem, nie­pew­ny­mi wła­ści­cie­la­mi i me­lan­cho­lią, któ­ra to­wa­rzy­szy każ­dej epo­ce, w któ­rej daw­na re­zy­den­cja du­chow­nych sta­je się zwy­czaj­nym cię­ża­rem.

Dawne cen­trum wła­dzy i dy­plo­ma­cji, miej­sce de­cy­zji i du­cho­wych roz­wa­żań, uzna­no po pro­stu za ko­sztow­ną re­li­kwię. Nie ge­ne­ro­wa­ło przy­cho­dów, nie by­ło za­miesz­ka­ne, i – jak uję­li­by to współ­cze­śni urzęd­ni­cy – „ge­ne­ro­wa­ło je­dy­nie stra­ty”. Wkrót­ce roz­po­czę­ła się bez­ce­re­mo­nial­na wy­prze­daż: wszy­stko, co na­da­wa­ło się do od­cię­cia, wy­ję­cia, roz­mon­to­wa­nia lub prze­to­pie­nia, zna­la­zło no­wych wła­ści­cie­li. Nie­któ­re źró­dła iro­ni­zu­ją, że je­dy­nym ele­men­tem, któ­re­go nie pró­bo­wa­no spie­nię­żyć, by­ła mgła uno­szą­ca się nad dzie­dziń­cem – choć być mo­że je­dy­nie dla­te­go, że nikt jesz­cze nie wie­dział, jak ją za­pa­ko­wać.

ORKIESTRA, ZAMEK I TROCHĘ FANTAZJI – TAK WIDZIAŁ TO KTOŚ, KTO MIAŁ WIĘCEJ SERCA NIŻ SZKOLENIA PERSPEKTYWICZNEGO (1846)

Nastąpił po­tem czas „wła­ści­cie­li ro­ta­cyj­nych” – epo­ka, w któ­rej za­mek prze­cho­dził z rąk do rąk z czę­sto­tli­wo­ścią god­ną do­brze wy­eks­plo­ato­wa­ne­go po­wo­zu. W 1836 ro­ku na­był go hra­bia Wel­sberg-Rai­te­nau, ale już po trzech la­tach sprze­dał go lo­kal­ne­mu bro­war­ni­ko­wi, Vei­to­wi Mau­se­ro­wi. Moż­na przy­pusz­czać, że ten dru­gi wy­obra­żał so­bie wa­rze­nie pi­wa w śre­dnio­wiecz­nych mu­rach, choć za­pew­ne rze­czy­wi­stość re­mon­tów szyb­ko ostu­dzi­ła te za­mia­ry.

Prawdziwa od­mia­na na­de­szła do­pie­ro w 1892 ro­ku za spra­wą czło­wie­ka z wi­zją i od­po­wie­dni­mi środ­ka­mi – pocz­mi­strza Isi­do­ra Gug­ga (zm. 1925), któ­ry sprze­dał po­sia­dłość do­kto­ro­wi Her­man­no­wi Epen­stei­no­wi (zm. 1934). Ten za­moż­ny, ber­liń­ski le­karz ży­dow­skie­go po­cho­dze­nia uznał, że śre­dnio­wiecz­na re­zy­den­cja w Al­pach da­je wię­cej sa­ty­sfa­kcji niż no­wo­cze­sna wil­la w sto­li­cy. Za­trud­nił Vi­tu­sa Ber­ge­ra, dy­re­kto­ra Salz­bur­skiej Szko­ły Han­dlo­wej, któ­ry – wbrew na­zwie in­sty­tu­cji – pod­jął się za­da­nia re­kon­stru­kcji z pa­sją god­ną ar­chi­te­kta re­ne­san­so­we­go.

ZAMEK NA POCZTÓWCE Z 1920 – GDY PAMIĄTKĄ BYŁ PAPIER, A NIE ZDJĘCIE W CHMURZE

Hermann zmarł w 1934 ro­ku ja­ko ba­ron – wła­ści­ciel od­re­stau­ro­wa­nej po­sia­dło­ści i czło­wiek, któ­ry przy­wró­cił wa­row­ni nie tyl­ko dach nad gło­wą, ale i god­ność. Po je­go śmier­ci ma­ją­tek prze­szedł na wdo­wę, Eli­sa­beth von Epen­stein (zm. 1939), któ­ra – kie­ru­jąc się naj­praw­do­po­do­bniej emo­cjo­nal­nym sen­ty­men­tem – za­pi­sa­ła za­mek chrześ­nia­ko­wi mę­ża, nie­ja­kie­mu Her­man­no­wi Gö­rin­go­wi (zm. 1946). Tak, te­mu Gö­rin­go­wi.

Historia mo­gła­by w tym miej­scu przy­brać znacz­nie mro­czniej­szy obrót, gdy­by nie pe­wien praw­ny szcze­gół. Gö­ring ni­gdy nie do­ko­nał wpi­su da­ro­wi­zny do księ­gi wie­czy­stej, a co nie­wpi­sa­ne – nie ist­nie­je. W re­zul­ta­cie da­ro­wi­zna po­zo­sta­ła nie­waż­na, a for­mal­ni spad­ko­bier­cy Eli­sa­beth, ro­dzi­na Mar­schall, od­zy­ska­li po­sia­dłość. Mau­ter­ndorf, moż­na po­wie­dzieć, po raz ko­lej­ny wym­knął się wiel­kiej po­li­ty­ce – i ode­tchnął.

ZAMEK MAUTERNDORF, 1935 – ARCHITEKTURA, KTÓRA NIE POTRZEBUJE FILTRÓW
Podczas gdy wiele re­gio­nów Nie­miec i Au­strii – ni­czym su­mien­ni go­spo­da­rze po wiel­kim przy­ję­ciu – zdo­ła­ło już upo­rząd­ko­wać swo­je kar­ty hi­sto­rii, usu­wa­jąc z nich kon­tro­wer­syj­ne na­zwi­ska i prze­my­wa­jąc pla­my z ho­no­ro­wych ty­tu­łów przy­zna­nych na­zi­stow­skim dyg­ni­ta­rzom, Lun­gau zda­je się wciąż trzy­mać się swo­je­go „go­ścia z prze­szło­ści”. W Mau­tern­dorf Her­mann Göring – mar­sza­łek Rze­szy, na­czel­ny łow­czy, a prze­de wszy­stkim ska­za­ny zbrod­niarz wo­jen­ny – do dziś fi­gu­ru­je ja­ko ho­no­ro­wy oby­wa­tel. Jak­by fakt, że współ­two­rzył Ge­sta­po, okra­dał mu­zea Eu­ro­py i na­le­żał do gro­na ar­chi­te­któw III Rze­szy, był za­le­dwie przy­pi­sem, któ­ry moż­na po­mi­nąć.

Göring, zna­ny ze swo­je­go upo­do­ba­nia do ope­ro­wej pom­py, mun­du­rów z haf­tem i przy­wi­le­jów na gra­ni­cy gro­te­ski, miał szcze­gól­ną sła­bość do Mau­tern­dor­fu. Spę­dził tu część dzie­ciń­stwa u Her­man­na von Epen­stein – pru­skie­go le­ka­rza i za­ra­zem swo­je­go oj­ca chrze­stne­go, no­ta be­ne po­cho­dze­nia ży­dow­skie­go. Hi­sto­ria, jak wi­dać, nie za­wsze dba o we­wnętrz­ną spój­ność. Po Ans­chlus­sie w 1938 ro­ku Gö­ring po­wró­cił do Lun­gau w chwa­le zdo­by­wcy (fot) – wi­ta­ny z ho­no­ra­mi, gir­lan­da­mi i, jak do­no­si lo­kal­na pra­sa, jed­no­my­ślnym po­par­ciem w ple­bi­scy­cie za przy­łą­cze­niem Au­strii do Rze­szy. War­to jed­nak do­dać, że prze­ciw­ni­cy re­żi­mu zo­sta­li uprzed­nio „uprzej­mie” po­pro­sze­ni, by te­go dnia nie opusz­czać swo­ich do­mów...
Opis obrazu

Jako spraw­ny mów­ca i do­świad­czo­ny po­li­tyk, Gö­ring skła­dał hoj­ne obiet­ni­ce: ele­ktry­fi­ka­cja, ko­lej, no­wo­cze­sne dro­gi – za­po­wie­dzi przy­szło­ści, któ­ra mia­ła na­stać. W pra­kty­ce nie­wie­le z nich zma­te­ria­li­zo­wa­no. Lun­gau po­zo­sta­ło tak sa­mo pe­ry­fe­ryj­ne, jak wcze­śniej, a sam mar­sza­łek – za­ję­ty obo­wią­zka­mi w Ber­li­nie i dzia­łal­no­ścią na fron­cie gra­bie­ży kul­tu­ral­nych – rzad­ko od­wie­dzał swo­ją al­pej­ską re­zy­den­cję. Mau­tern­dorf, jak­by roz­cza­ro­wa­ny, znów po­padł w za­pom­nie­nie.

Pod ko­niec woj­ny Gö­ring pla­no­wał jesz­cze uciecz­kę do swo­jej twier­dzy, lecz wy­da­rze­nia przy­spie­szy­ły. Za­miast Mau­tern­dor­fu do­tarł do zam­ku Fisch­horn , gdzie zo­stał aresz­to­wa­ny przez woj­ska ame­ry­kań­skie. W No­rym­ber­dze uzna­no go win­nym wszyst­kich czte­rech głów­nych za­rzu­tów: od pro­wa­dze­nia woj­ny na­past­ni­czej, przez zbrod­nie wo­jen­ne, aż po zbrod­nie prze­ciw­ko ludz­ko­ści. Ska­za­ny na śmierć, ode­brał so­bie ży­cie – jak przy­sta­ło na czło­wie­ka przy­wią­zu­ją­ce­go wa­gę do te­atral­ne­go fi­na­łu.

I tu historia ro­bi ko­lej­ny, za­ska­ku­ją­cy zwrot. W 2007 ro­ku ów­cze­sny bur­mistrz Mau­tern­dor­fu stwier­dził pu­blicz­nie, że nie wi­dzi po­wo­du, by ode­brać Gö­rin­go­wi ty­tuł ho­no­ro­we­go oby­wa­te­la, po­nie­waż – jak ujął to z za­dzi­wia­ją­cą pew­no­ścią – ho­nor oby­wa­tel­ski wy­gasł wraz ze śmier­cią za­in­te­re­so­wa­ne­go w 1946 roku. Spra­wa uzna­na za zam­knię­tą. Wy­star­czy­ło nie za­glą­dać pod dy­wan.
KIEDY CHCESZ BYĆ RYCERZEM, A KOŃCZY SIĘ NA TRYBUNALE W NORYMBERDZE

Po latach, w któ­rych Mau­tern­dorf peł­nił ra­czej ro­lę ma­low­ni­cze­go świad­ka hi­sto­rii niż jej aktyw­ne­go uczest­ni­ka, na­de­szły dla nie­go le­psze cza­sy. W 1968 ro­ku pro­win­cja Salz­burg ob­ję­ła opie­ką ca­ły kom­pleks, ota­cza­jąc go na­leż­ną tro­ską – i, co nie mniej istot­ne, od­po­wie­dni­mi środ­ka­mi fi­nan­so­wy­mi.

W latach 1979–1982 prze­pro­wa­dzo­no kom­ple­kso­wą re­no­wa­cję, któ­ra po­chło­nę­ła oko­ło 20 mi­lio­nów szy­lin­gów. Efekt tych prac jest wi­docz­ny do dziś: za­mek znów spo­glą­da na świat z god­no­ścią – od­re­stau­ro­wa­ny, za­dba­ny, go­to­wy na ko­lej­ne roz­dzia­ły swo­jej dłu­giej, wie­lo­war­stwo­wej bio­gra­fii.

ZAMEK, KTÓRY Z GÓRY PATRZY NA MIASTO… DOSŁOWNIE I SYMBOLICZNIE

OPIS ZAMKU


Zamek Mau­tern­dorf ma za­rys nie­mal pro­sto­ką­tny, a je­go mu­ry pa­mię­ta­ją jesz­cze cza­sy, gdy bez­pie­czeń­stwo ozna­cza­ło prze­de wszy­stkim gru­bość ka­mie­nia i obec­ność mo­stu zwo­dzo­ne­go, go­to­we­go zam­knąć się przed każ­dym nie­pro­szo­nym go­ściem. Wej­ście pier­wot­nie pro­wa­dzi­ło od stro­ny pół­noc­nej – przez fo­sę, bra­mę i wspom­nia­ny most, któ­ry z ca­łą pew­no­ścią nie otwie­rał się na oś­cież przed każ­dym wę­drow­cem bez sa­kiew­ki. Przy­pusz­cza się, że dro­ga pro­wa­dzi­ła przez dzie­dzi­niec, gdzie po­bie­ra­no opła­ty – i wła­śnie od tej funk­cji po­cho­dzi naz­wa twier­dzy: Maut ozna­cza­ło nie­gdyś po pro­stu my­to.

PLAN ZAMKU: PORTAL WEJŚCIOWY, 2. BUDYNEK BRAMNY, 3. MAŁY DZIEDZINIEC, 4. DUŻY DZIEDZINIEC, 5. WIEŻA, 6. KAPLICA, 7. DAWNY SPICHLERZ, 8. BUDYNEK MIESZKALNY, 9. BASTION

Dziś wchodzi się do zam­ku od po­łu­dnia – i w zde­cy­do­wa­nie bar­dziej go­ścin­nych oko­licz­no­ściach. Głów­na bra­ma to ostro­łu­ko­wy por­tal, osa­dzo­ny na ma­syw­nych cio­sach z tu­fu, z że­laz­ny­mi drzwia­mi ozdo­bio­ny­mi krzy­żem bur­gun­dzkim i... rze­pą. Ten nie­po­zor­ny mo­tyw ro­ślin­ny był her­bem ar­cy­bi­sku­pa Le­on­har­da von Keuts­chach, któ­ry uczy­nił z ni­ego oso­bi­sty sym­bol i po­zo­sta­wił po so­bie nie tyl­ko ar­chi­te­ktu­rę, ale i bo­ta­nicz­ne śla­dy am­bi­cji. Ca­łość oto­czo­na jest mu­rem z wul­ka­nicz­ne­go tu­fu – z szor­stką uro­dą i god­no­ścią świad­ków mi­nio­nych stu­le­ci.

TU CZAS STOI W MIEJSCU… CHYBA ŻE AKURAT ŚWIECI SŁOŃCE

Za bramą znaj­du­je się pro­sty bu­dy­nek bram­ny o kwa­dra­to­wym rzu­cie, z nie­mal okrą­głym por­ta­lem i mar­mu­ro­wą ta­bli­cą – znów z rze­pą, na wy­pa­dek gdy­by ktoś za­po­mniał, kto tu roz­da­wał kar­ty. Po­wy­żej – ze­gar sło­necz­ny z 1680 ro­ku, któ­ry, choć daw­no prze­stał na­dą­żać za współ­cze­sno­ścią, wciąż mie­rzy czas z ka­mien­nym spo­ko­jem.

Po lewej stro­nie, wzdłuż schod­ko­we­go mu­ru, pro­wa­dzi ścież­ka na daw­ny ba­stion z blan­ka­mi i strzel­ni­ca­mi. Nie­gdyś zwień­czo­ny był on da­chem na­mio­to­wym, dziś już nie­ist­nie­ją­cym – ale ła­twym do przy­wo­ła­nia w wy­obraź­ni. Na pierw­szym dzie­dziń­cu, tuż przy wschod­nim skrzy­dle bu­dyn­ku bram­ne­go, stoi daw­ny dom stró­ża: ka­mien­ny na par­te­rze, z drew­nia­nym pię­trem – jak z ilu­stra­cji do ba­śni, choć bez obec­no­ści cza­row­nic.

NIEGDYŚ BASTION, DZIŚ ŚCIEŻKA Z ŁAWECZKĄ – EWOLUCJA SYSTEMÓW OBRONNYCH

Drugi dzie­dzi­niec – ser­ce zam­ko­we­go za­ło­że­nia – oto­czo­ny jest z czte­rech stron przez naj­waż­niej­sze czę­ści bu­dow­li. Od pół­no­cy wzno­si się sa­mot­ny nie­gdyś don­żon, od wscho­du skrzy­dło ka­plicz­ne z ele­gan­cki­mi ar­ka­da­mi, od po­łu­dnia re­zy­den­cja miesz­kal­na, a od za­cho­du – spich­lerz, któ­ry zy­skał no­we ży­cie dzię­ki prze­bu­do­wie w 1895 ro­ku.

DAWNY SPICHLERZ W ZACHODNIM SKRZYDLE ZAMKU - W ŚREDNIOWIECZU: SKŁAD ZIARNA. DZIŚ: SKŁAD WSPOMNIEŃ I ZDJĘĆ Z WAKACJI

Wschodnie ar­ka­dy, dwu­kon­dy­gna­cyj­ne i zam­knię­te pół­ko­li­ście, po­cho­dzą z 1557 ro­ku i są dzie­łem Wil­hel­ma Pon­gart­ne­ra z Mu­rau – ka­mie­nia­rza, któ­re­go am­bi­cja i umie­jęt­ność prze­trwa­ły w ka­mie­niu. Kie­dyś na pię­tro pro­wa­dzi­ły stro­me, drew­nia­ne scho­dy – dziś ich miej­sce zaj­mu­je ce­gla­na klat­ka scho­do­wa z koń­ca XIX wie­ku. To efekt jed­nej z wie­lu mo­der­ni­za­cji, któ­re uczy­ni­ły za­mek nie tyl­ko pięk­niej­szym, ale też bar­dziej przy­jaz­nym dla zwie­dza­ją­cych – i ich ko­lan.

ARKADY SKRZYDŁA WSCHODNIEGO - TO MIEJSCE NIE MA KLIMATYZACJI – MA KLIMAT

Donżon – czy­li cen­tral­na wie­ża obron­na, ser­ce sys­te­mu wa­row­ne­go, naj­wyż­szy i naj­bar­dziej ma­syw­ny ele­ment ca­łe­go za­ło­że­nia – sta­no­wił sym­bol po­tę­gi i za­bez­pie­cze­nie ostat­niej ins­tan­cji. Wznie­sio­ny oko­ło 1255 ro­ku, miał nie tyl­ko od­stra­szać, ale i im­po­no­wać. Je­go mu­ry na par­te­rze ma­ją gru­bość trzech me­trów – wię­cej niż ca­ła sze­ro­kość nie­jed­nej współ­cze­snej ścia­ny. W mia­rę wy­so­ko­ści ich miąż­szość ma­le­je, jed­nak ca­łość za­cho­wu­je zwar­tą, pro­por­cjo­nal­ną for­mę i do dziś bu­dzi sza­cu­nek.

MIĘDZY WIEŻĄ A SPICHRZEM – TAM, GDZIE LOGISTYKA XV WIEKU NABIERAŁA KONKRETNEGO TEMPA

W 1480 roku wie­ża zy­ska­ła dwa do­da­tko­we pię­tra, co spra­wi­ło, że wznio­sła się na wy­so­kość 44 me­trów. Ini­cja­to­rem tej roz­bu­do­wy był ka­te­dral­ny pro­boszcz Chri­stoph Eb­ran von Wil­den­berg – du­chow­ny o wi­docz­nych skłon­no­ściach ar­chi­tek­to­nicz­nych i za­mi­ło­wa­niu do pa­no­ra­micz­nych wi­do­ków. W cza­sach, gdy więk­szość za­bu­do­wań by­ła par­te­ro­wa i kry­ta sło­mą, ta­ka wy­so­kość mu­sia­ła ro­bić wra­że­nie nie­mal mo­nu­men­tal­ne.

Południową ele­wa­cję don­żo­nu zdo­bi fresk św. Krzy­szto­fa – pa­tro­na po­dróż­nych – przed­sta­wio­ne­go z Dzie­ciąt­kiem na ra­mie­niu oraz her­bem ar­cy­bi­sku­pa Le­on­har­da von Keut­schach. Po­wsta­łe oko­ło 1500 ro­ku ma­lo­wi­dło zo­sta­ło czę­ścio­wo od­no­wio­ne w XIX wie­ku. Choć czas i wa­run­ki atmo­sfe­rycz­ne od­ci­snę­ły na nim swo­je pięt­no, wciąż sta­no­wi zna­ko­mi­ty przy­kład go­tyc­kie­go ma­lar­stwa ścien­ne­go – nie­mal jak piel­grzym­ka w ka­mie­niu.

WIEKI MIJAJĄ, A ŚW. KRZYSZTOF WCIĄŻ TRZYMA SIĘ ŚCIANY LEPIEJ NIŻ NIEJEDNA KAMERA MONITORINGU

Pierwotne wej­ście do wie­ży znaj­do­wa­ło się na wy­so­ko­ści dwu­na­stu me­trów – do­stęp­ne je­dy­nie po dra­bi­nach. Roz­wią­za­nie to mia­ło oczy­wi­sty cha­rak­ter obron­ny i sku­tecz­nie ogra­ni­cza­ło do­stęp oso­bom nie­po­wo­ła­nym. Dziś na szczę­ście do wnę­trza pro­wa­dzi przej­ście z przy­le­głe­go skrzy­dła – znacz­nie bar­dziej przy­jaz­ne, choć z pew­no­ścią mniej efe­kto­wne.

W środku wie­ży znaj­du­je się sześć kon­dyg­na­cji oraz piw­ni­ca, do­stęp­na daw­niej je­dy­nie przez otwór w po­dło­dze – roz­wią­za­nie su­ro­we, lecz prak­tycz­ne. Przez la­ta krą­ży­ły opo­wie­ści o lo­chach i więź­niach, lecz ba­da­nia ar­che­olo­gicz­ne wy­ka­z­ały, że od­na­le­zio­ne tu­taj szcząt­ki na­le­ża­ły do zwie­rząt. Krót­ko mó­wiąc: wię­cej mi­tu niż mro­ku – bo choć wy­obraź­nia lu­bi ma­lo­wać tu obraz lo­chu peł­ne­go ta­jem­nic, rze­czy­wi­stość oka­za­ła się znacz­nie spo­koj­niej­sza, pach­ną­ca ra­czej sia­nem niż dra­ma­tem.

„KOMFORT” WG XV WIEKU – JEST DACH, SĄ MURY, NIKT NIE STRZELA PRZEZ OKNO. WIĘCEJ NIE POTRZEBA

Piąte pię­tro peł­ni­ło funk­cję miesz­kal­ną – tu re­zy­do­wał za­rząd­ca, któ­ry miał do dy­spo­zy­cji na­wet piec. Choć ory­gi­nal­na kon­struk­cja ule­gła znisz­cze­niu w 1830 ro­ku, dzię­ki pra­com kon­ser­wa­tor­skim uda­ło się przy­wró­cić jej pier­wo­tny wy­gląd. Ostat­nia kon­dyg­na­cja wie­ży słu­ży­ła ja­ko punkt ob­ser­wa­cyj­ny – za­rów­no w ce­lach obron­nych, jak i me­te­oro­lo­gicz­nych, bo w re­gio­nie Lun­gau świa­do­mość nad­cią­ga­ją­cej śnie­ży­cy by­wa­ła rów­nie cen­na jak wy­pa­try­wa­nie nie­przy­ja­cie­la.

Całość wieńczy pro­sty, pi­ra­mi­dal­ny dach po­kry­ty gon­tem – bez zbęd­nej or­na­men­ty­ki, ale z wy­raź­nym cha­rak­te­rem. Don­żon mo­że nie był przy­tul­ny, ale bu­dził re­spekt – i bu­dzi go na­dal, na­wet bez dra­bin, za­sie­ków i le­gend o za­pom­nia­nych lo­chach.

Z TEJ WYSOKOŚCI STRAŻ WIDZIAŁA WSZYSTKO – ŁĄCZNIE Z TYM, KTO UCIEKA Z KARCZMY

Najcenniejszym klej­no­tem zam­ku – i to za­rów­no du­cho­wym, jak i ar­ty­stycz­nym – po­zo­sta­je bez wąt­pie­nia ka­pli­ca. Choć dziś za­chwy­ca póź­no­go­tyc­kim wy­stro­jem, jej po­cząt­ki się­ga­ją naj­wcze­śniej­szych faz ist­nie­nia twier­dzy. Ja­ko że za­mek był fun­da­cją ka­pi­tu­ły ka­te­dral­nej z Salz­bur­ga, ist­nie­nie miej­sca mo­dli­twy już od po­cząt­ku jest nie­mal pew­ne. Praw­do­po­do­bnie mie­ści­ło się ono pier­wot­nie pod Sa­lą Ry­cer­ską – jed­nak z tej naj­star­szej ka­pli­cy nie za­cho­wa­ły się żad­ne wi­docz­ne śla­dy.

Wszystko zmie­ni­ło się oko­ło 1330 ro­ku, kie­dy wznie­sio­no no­wą ka­pli­cę – tym ra­zem ja­ko osob­ne po­miesz­cze­nie nad bra­mą wja­zdo­wą. Do dziś pro­wa­dzi do niej ele­gan­cki ostro­łu­ko­wy por­tal z tu­fu, skrom­ny w for­mie, lecz pe­łen go­tyc­kie­go wdzię­ku. Pa­tro­nat nad świą­ty­nią ob­ję­li do­stoj­ni świę­ci: ce­sarz Hen­ryk II i je­go żo­na Ku­ne­gun­da – obo­je ka­no­ni­zo­wa­ni – oraz św. Wer­gi­liusz, pa­tron ka­te­dry salz­bur­skiej.

OŁTARZ W KAPLICY ZAMKOWEJ (NA STAREJ FOTOGRAFII) – KIEDYŚ CENTRUM DUCHOWOŚCI, DZIŚ: DOWÓD, ŻE GOTYK STARZEJE SIĘ Z KLASĄ

W XIX wieku, zgod­nie z du­chem ro­man­ty­zmu, ka­pli­ca zo­sta­ła grun­tow­nie od­no­wio­na (1855), a kil­ka lat póź­niej – w 1861 – zy­ska­ła no­wą pa­tron­kę: Mat­kę Bo­żą. Sym­bo­licz­na zmia­na wpro­wa­dzi­ła do wnę­trza do­da­tko­wy wy­miar du­cho­wej opie­ki, bez na­ru­sza­nia je­go hi­sto­rycz­ne­go cha­rak­te­ru.

Centralnym ele­men­tem wy­stro­ju jest póź­no­go­tyc­ki oł­tarz skrzy­dło­wy, da­to­wa­ny na ok. 1455 rok i przy­pi­sy­wa­ny mi­strzo­wi Ga­brie­lo­wi Hä­rin­go­wi. To dzie­ło za­chwy­ca pre­cy­zją de­ta­lu i har­mo­nią ko­lo­rów, a je­go re­ne­san­so­wa sub­tel­ność kon­tra­stu­je z do­bu­do­wa­nym w XIX wie­ku ne­o­go­tyc­kim bel­ko­wa­niem – dy­skret­nym ukło­nem epo­ki w stro­nę daw­ne­go sty­lu. Ca­łość znaj­du­je się w ele­gan­ckiej ab­sy­dzie o trój­bocz­nym rzu­cie, wy­sta­ją­cej ze ścia­ny ni­czym go­tyc­ki bal­kon prze­zna­czo­ny nie dla wi­dzów, lecz dla świę­tych.

WSPÓŁCZESNY WIDOK, ALE DUCH GOTYKU NIGDZIE SIĘ NIE WYPROWADZIŁ

Do wnętrza ka­pli­cy wpa­da świa­tło przez wy­so­kie, ostro­łu­ko­we ok­na – trzy od stro­ny ab­sy­dy i dwa od po­łu­dnia – co na­da­je prze­strze­ni nie­co ta­jem­ni­czy, pod­nio­sły na­strój. Jed­nak praw­dzi­wym skar­bem są fre­ski. Te w ab­sy­dzie i na łu­ku tę­czo­wym na­le­żą do naj­star­szych i naj­cen­niej­szych ma­lo­wi­deł go­tyc­kich w ca­łym re­gio­nie Salz­bur­ga. Po­wsta­ły w la­tach 1335–1338 i wy­ko­na­ne zo­sta­ły w tech­ni­ce mie­sza­nej: kon­tu­ry na­no­szo­no me­to­dą al fre­sco (na świe­żym tyn­ku), a ko­lor w tech­ni­ce al sec­co – na su­cho. Efekt to za­dzi­wia­ją­co trwa­łe i eks­pre­syj­ne przed­sta­wie­nia, któ­re prze­trwa­ły wie­ki bez utra­ty in­ten­syw­no­ści.

KORONACJA MARII PRZEZ CHRYSTUSA

W centrum ab­sy­dy do­mi­nu­je sce­na Ko­ro­na­cji Ma­rii przez Chry­stu­sa – kom­po­zy­cja peł­na ła­go­dno­ści i god­no­ści, uję­ta w se­rię me­da­lio­nów ze świę­ty­mi, two­rzą­cych har­mo­nij­ną te­olo­gicz­ną nar­ra­cję. Ca­łość do­peł­nia skle­pie­nie że­bro­we z de­ko­ra­cyj­nym zwor­ni­kiem w for­mie ró­ży – dy­skret­nym, lecz wy­ra­fi­no­wa­nym ak­cen­tem.

Kaplica w Mau­tern­dorf jest nie tyl­ko miej­scem mo­dli­twy, ale i do­sko­na­le za­cho­wa­ną prze­strze­nią ar­ty­stycz­ną, któ­ra łą­czy kunszt, du­cho­wość i hi­sto­rię. W świe­cie ka­mien­nych mu­rów i su­ro­wych wież przy­po­mi­na, że na­wet w epo­ce zam­ków moż­na by­ło stwo­rzyć prze­strzeń peł­ną świa­tła, har­mo­nii i pięk­na.

WIDOK NA SKLEPIENIE ABSYDY - KAMIENNE ŻEBRA CIĄGNĄ SIĘ W GÓRĘ JAK GOTYCKI SZEPT SKIEROWANY PROSTO DO NIEBA

Tak zwane Pokoje Keut­scha­cha to je­den z naj­le­piej za­cho­wa­nych za­kąt­ków zam­ku Mau­tern­dorf. Po­wsta­ły pod ko­niec XV wie­ku z ini­cja­ty­wy ar­cy­bi­sku­pa Le­on­har­da von Keut­schach i od po­cząt­ku łą­czy­ły funk­cję re­pre­zen­ta­cyj­ną z bar­dzo prak­tycz­ną: mia­ły za­pew­niać nie tyl­ko du­cho­we sku­pie­nie, lecz tak­że kom­fort co­dzien­ne­go ży­cia. Usy­tu­owa­ne bez­po­śred­nio nad ka­pli­cą, apar­ta­men­ty skła­da­ją się z przed­sion­ka, po­ko­ju dzien­ne­go oraz sy­pial­ni z przy­le­głą to­ale­tą – jak na re­alia XV wie­ku, by­ła to re­zy­den­cja o cał­kiem nie­złym stan­dar­dzie.

NA ŻYWO OD 500 LAT – CHOCIAŻ Z REPERTUAREM TROCHĘ UTKNĘLI W RENESANSIE

Wśród prze­strze­ni re­pre­zen­ta­cyj­nych szcze­gól­ne miej­sce zaj­mu­je Sa­la Ry­cer­ska. Od stro­ny dzie­dziń­ca roz­po­zna­wal­na po cha­rak­te­ry­stycz­nych, dwu­dziel­nych ok­nach, od wscho­du – po trój­dziel­nych, z nie­co wyż­szym środ­ko­wym otwo­rem. Jej wnę­trze wspie­ra­ją kie­li­cho­we ko­lum­ny, któ­rych ka­pi­te­le w znacz­nej mie­rze za­cho­wa­ły się w ory­gi­nal­nej for­mie. Sa­me ko­lu­mny zo­sta­ły od­no­wio­ne pod­czas XIX-wiecz­nej re­stau­ra­cji, któ­ra – jak w wie­lu przy­pad­kach – na­da­ła im nie­co więk­szej re­gu­lar­no­ści, ale nie poz­ba­wi­ła ich hi­sto­rycz­ne­go cha­rak­te­ru.

POZOSTAŁY TYLKO STOŁY, BO JEDZENIE JUŻ DAWNO STAŁO SIĘ HISTORIĄ. DOSŁOWNIE.

ZWIEDZANIE


Zamek Mau­tern­dorf dziś to nie tyl­ko im­po­nu­ją­cy za­by­tek o bo­ga­tej prze­szło­ści, lecz tak­że miej­sce peł­ne ży­cia — do­słow­nie i me­ta­fo­ry­cznie. Hi­sto­rycz­ne mu­ry, skle­pie­nia i kom­na­ty prze­kształ­co­no w cen­trum kul­tu­ry, prze­strzeń edu­ka­cyj­ną, mu­zeum i re­stau­ra­cję, łą­cząc au­ten­tycz­ność z no­wo­cze­snym po­dej­ściem do dzie­dzi­ctwa.

Od 1968 roku obiekt po­zo­sta­je wła­sno­ścią pro­win­cji Salz­burg, któ­ra z god­nym uzna­nia za­an­ga­żo­wa­niem tchnę­ła w nie­go no­we ży­cie. Jed­nym z naj­bar­dziej uda­nych przed­się­wzięć by­ło na­da­nie mu ty­tu­łu „zam­ku przy­gód” — i nie jest to je­dy­nie chwyt mar­ke­tin­go­wy. Opusz­czo­ne nie­gdyś wnę­trza wy­peł­ni­ły się scen­ka­mi ro­dza­jo­wy­mi z koń­ca XV wie­ku: na­tu­ral­nej wiel­ko­ści po­sta­cie w hi­sto­rycz­nych stro­jach, zwie­rzę­ta, co­dzien­ne sy­tu­acje i oby­cza­je po­zwa­la­ją za­nu­rzyć się w atmo­sfe­rze epo­ki ar­cy­bi­sku­pa Le­on­har­da von Keu­tschach.

PEWNY SIEBIE, GRZESZNIE WESOŁY – ULUBIENIEC ARCYBISKUPA I POSTRACH SPOWIEDZI

Część po­miesz­czeń prze­zna­czo­no na Mu­ze­um Kra­jo­bra­zu Lun­gau, zaś daw­ne skrzy­dło miesz­kal­ne funk­cjo­nu­je dziś ja­ko zam­ko­wa ta­wer­na — ide­al­ne miej­sce na od­po­czy­nek po po­dró­ży przez wie­ki.

Dla od­wie­dza­ją­cych udo­stęp­nio­no tak­że re­pre­zen­ta­cyj­ne kom­na­ty, nie­gdyś za­re­zer­wo­wa­ne wy­łącz­nie dla ar­cy­bi­sku­pów i ich naj­waż­niej­szych go­ści. Szcze­gól­nie war­te uwa­gi są: Sa­la Ry­cer­ska, a tak­że Po­ko­je Keut­scha­cha — za­cho­wa­ne w zna­ko­mi­tym sta­nie, z au­ten­tycz­nym wy­stro­jem i sta­ran­nie od­re­stau­ro­wa­ny­mi de­ta­la­mi. Skła­da­ją się one z przed­sion­ka, sa­lo­nu i sy­pial­ni, two­rząc spój­ną ca­łość re­zy­den­cji du­chow­ne­go, któ­ry ce­nił wy­go­dę nie mniej niż sym­bo­licz­ny ma­je­stat wła­dzy.

ZAMKOWA TAWERNA – WIĘCEJ DEKORACJI NIŻ HISTORII, ALE PIWO PRAWDZIWE

Współczesna eks­po­zy­cja zo­sta­ła za­pro­je­kto­wa­na z my­ślą o go­ściach w każ­dym wie­ku. Inter­aktyw­ne sta­cje edu­ka­cyj­ne, re­ali­stycz­ne re­kon­stru­kcje ży­cia co­dzien­ne­go, mo­żli­wość przy­mie­rze­nia stro­jów z epo­ki oraz in­sce­ni­za­cje śre­dnio­wiecz­nych zwy­cza­jów — wszy­stko to spra­wia, że zwie­dza­nie zam­ku sta­je się an­ga­żu­ją­cą po­dró­żą w cza­sie. Na dzie­dziń­cu i w pod­zie­miach moż­na po­znać taj­ni­ki śre­dnio­wiecz­nej sztu­ki obron­nej, a w po­miesz­cze­niach miesz­kal­nych spo­tkać daw­nych lo­ka­to­rów zam­ku i ich co­dzien­ne obo­wiąz­ki.

ŻYCIE NA ZAMKU: ZIMNO W KOMNATACH, GORĄCO W KUCHNI, ŹLE WSZĘDZIE

Szczególną atrak­cją po­zo­sta­je zwie­dza­nie don­żo­nu, któ­re­go wej­ście znaj­du­je się aż dwa­na­ście me­trów nad zie­mią. Wspi­nacz­ka przez sześć kon­dyg­na­cji umo­żli­wia zaj­rze­nie do lo­chów, izb war­tow­ni­czych, ma­ga­zy­nów i kwa­ter za­rząd­cy. Dla tych, któ­rzy wo­lą po­zna­wać hi­sto­rię we wła­snym tem­pie, przy­go­to­wa­no au­dio­prze­wod­nik w dzie­wię­ciu ję­zy­kach, w tym rów­nież w wer­sji dla dzie­ci — bo hi­sto­ria nie mu­si być po­waż­na, by by­ła fa­scy­nu­ją­ca.

Wej­ście do zam­ku jest płat­ne, ale je­śli masz Salz­bur­ger­Land Card al­bo Katsch­berg­Card – wcho­dzisz za dar­mo. War­to tu wpaść nie tyl­ko dla wi­do­ków i cie­ka­wo­stek hi­sto­rycz­nych, ale też po to, że­by po­czuć kli­mat miej­sca, któ­re na­praw­dę ży­je swo­ją hi­sto­rią.

NIE RUSZAJ – PLASTIKOWE I STRZEŻONE OD XIV WIEKU

DOJAZD


Zamek Mau­tern­dorf po­ło­żo­ny jest na wy­so­ko­ści 1138 me­trów nad po­zio­mem mo­rza — co za­pew­nia mu nie tyl­ko stra­te­gicz­ne po­ło­że­nie, ale i wi­do­ki god­ne ar­cy­bi­sku­pa. Z Salz­bur­ga moż­na do­trzeć tu wy­go­dnie sa­mo­cho­dem w oko­ło 90 mi­nut. Tra­sa pro­wa­dzi przez ma­low­ni­cze kraj­obra­zy re­gio­nu Lun­gau.

Dla go­ści zmo­to­ry­zo­wa­nych przy­go­to­wa­no nie­wiel­ki par­king przy Mark­tstra­ße, tuż u pod­nó­ża zam­ku. Dzię­ki te­mu na­wet współ­cze­sny pod­róż­nik nie mu­si mar­twić się o miej­sce dla swo­je­go czte­ro­ko­ło­we­go ru­ma­ka.
Starsze po­ko­le­nie Au­stria­ków z pew­no­ścią pa­mię­ta fio­le­to­wy ban­knot o no­mi­na­le 50 szy­lin­gów – nie tyl­ko ze wzglę­du na je­go war­tość, ale i na wi­ze­ru­nek zam­ku Mau­tern­dorf, któ­ry z du­mą pre­zen­to­wał się na re­wer­sie. Ten ma­low­ni­czy mo­tyw za­pro­po­no­wał prof. Ro­man Hell­mann, uro­dzo­ny w Schwar­zach, a wy­cho­wa­ny wła­śnie w Mau­tern­dorf. Ja­ko ce­nio­ny gra­fik i wie­lo­le­tni pro­jek­tant ban­kno­tów Au­stria­ckie­go Ban­ku Na­ro­do­we­go, miał wy­star­cza­ją­co du­żo prze­ko­na­nia (i ta­len­tu), by na­mó­wić Ra­dę Za­rzą­dza­ją­cą do tej sen­ty­men­tal­nej wi­zji.

Na awersie Mau­tern­dor­fer Fünf­zi­ger zna­lazł się na­to­miast por­tret dr Ri­char­da Wett­stei­na – wy­bit­ne­go bo­ta­nika ro­dem z Ty­ro­lu, pro­fe­so­ra uni­wer­sy­te­tu i dy­re­kto­ra Ogro­du Bo­ta­nicz­ne­go w Wie­dniu. Tak więc z jed­nej stro­ny – na­uka, z dru­giej – hi­sto­ria i ar­chi­tek­tu­ra. A po­środ­ku? Tro­chę lo­kal­nej du­my, zam­knię­tej w po­rtfe­lu.

ŹRÓDŁA


  1. S.Pu­cher: Die go­ti­schen Wand­ma­le­re­ien der Burg­ka­pel­le von Mau­tern­dorf in Salz­burg und ihre Vor­bil­der
  2. www.salzburg-burgen.at
  3. de.wikipedia.org
  4. www.burgen-austria.com
  5. www.lungauer-landschaftsmuseum.at
  6. www.imschatten.org
  7. www.histouring.com
  8. austria-forum.org