
DZIEJE ZAMKU
Panorama miasteczka Mauterndorf, dziś kojarzona przede wszystkim z monumentalną twierdzą, swój obecny kształt zawdzięcza jednej zgodzie papieskiej. Rok 1253. Rzym. Dokument, który na nowo narysował linię władzy w sercu Alp. Wtedy to bowiem papież
Innocenty IV
udzielił kapitule salzburskiej zgody na wznoszenie obiektów obronnych na należących do niej ziemiach. Oficjalnym powodem była ochrona dóbr kościelnych, choć nie sposób nie zauważyć, że dominująca nad przełęczą budowla była również wyrazistym symbolem prestiżu i wpływów.
Od tamtej pory wzniesiona tu warownia pilnowała przejścia przez Radstädter Tauern. Jej położenie nie było przypadkowe – powstała przy trasie, która w dużej mierze pokrywała się z dawną rzymską drogą. To zresztą jeden z tych nielicznych przypadków w historii, kiedy średniowieczne decyzje drogowe pokrywały się niemal dokładnie z antyczną logiką – co tylko dowodzi, że czasem warto zaufać dawnym inżynierom.

Zanim jeszcze pojawiły się wieże, blanki i bramy, miejscowość zdążyła już zaznaczyć swoją obecność na mapie handlowej regionu. W 1217 roku cesarz
Fryderyk II
(zm. 1250) nadał jej prawa targowe, czyniąc z niej najstarszy ośrodek wymiany towarowej w całym Lungau i dzisiejszej prowincji Salzburg. Zanim uformowano mury i wzniesiono blanki, Mauterndorf otwierał się nie na oblężenia, lecz na handel – to tu ścierały się nie armie, lecz ceny i argumenty kupców.
Nie o wielkich bitwach czy politycznych zawirowaniach opowiada historia Mauterndorfu, lecz o dobrze przemyślanym położeniu, solidnych decyzjach i umiejętności funkcjonowania w rytmie szlaku. Nawet gdy śnieg paraliżował okolice, tu nadal krążył towar – a wraz z nim wieści, plotki i powody, by zajrzeć na targ choćby na chwilę.

Z biegiem czasu Mauterndorf, choć położony wysoko wśród alpejskich szczytów, stał się nie tylko punktem na handlowej mapie regionu, lecz także lokalnym centrum administracyjnym. A jak to zwykle bywa w takich przypadkach, wraz z pieczęciami i dokumentami pojawili się ludzie, którzy pilnowali, by wszystko odbywało się zgodnie z porządkiem – i najlepiej pod ich okiem.
W tutejszej siedzibie urzędował komornik — nie od mebli, lecz od majątku. Nadzorował dobra, ściągał należności, czuwał nad stanem kont i magazynów. Nie działał sam: u jego boku pracował poborca myta, postać raczej daleka od sympatii podróżnych, ale wyjątkowo skuteczna w egzekwowaniu opłat. Każdy, kto chciał przejechać przez przełęcz i nie zamierzał przedzierać się przez zbocza i lasy, musiał przejść właśnie przez jego ręce — i przez księgę wpłat.

W połowie XV wieku w murach zamku pojawił się gospodarz o nieco innym niż dotąd profilu — katedralny proboszcz Burkhart von Weisspriach (1452–1462), duchowny obdarzony wyczuciem estetyki i architektoniczną ambicją. Uznawszy, że kaplica wymaga bardziej godnej oprawy, zlecił wykonanie malowideł ściennych oraz montaż skrzydłowego ołtarza — dzieła, które miało zachwycać zarówno wiernych, jak i zaproszonych gości z wyższych sfer. Równocześnie rozbudował średniowieczne palatium, dodając kolejne kondygnacje i nadając mu kamienną, godną epoki formę.
Nie była to jednak ostatnia przemiana Mauterndorfu. Wkrótce nastały czasy niestabilne, pełne politycznych przymierzy, napięć i ryzykownych decyzji. W trakcie konfliktu między cesarzem
Fryderykiem III
a królem Węgier,
Maciejem Korwinem
— władcą energicznym i niezbyt skłonnym do ustępstw — Mauterndorf znalazł się pod węgierską okupacją. W latach 1480–1490 zamek pozostawał w rękach wojsk Korwina na mocy porozumienia zawartego z arcybiskupem Bernhardem von Rohr (zm. 1487), który, kierując się politycznym rachunkiem, oddał twierdzę bez większych emocji. Był to sojusz chłodny, oparty nie tyle na zaufaniu, co na kalkulacji — z sąsiadem, który cenił zarówno siłę, jak i zręczność negocjacyjną.

Tymczasem nieopodal, w Styrii i Karyntii, narastało nowe zagrożenie – tureckie najazdy. Gdy wieści o nich dotarły również do Lungau, rozpoczęto gorączkową rozbudowę obwarowań. Jeszcze w 1480 roku, za czasów prepozyta Christopha Ebrana von Wildenburga (zm. 1491), ruszyły prace, których kulminacją stały się inwestycje przeprowadzone pod koniec stulecia przez arcybiskupa
Leonharda von Keutschach
(zm. 1519). Dzięki jego staraniom dawna rezydencja przekształciła się w pełnoprawną twierdzę – solidną w konstrukcji, reprezentacyjną w formie i gotową stawić czoła zarówno zagrożeniom zbrojnym, jak i próbie czasu.

Gdy w 1495 roku Leonhard von Keutschach – człowiek zdecydowany, z instynktem przetrwania i talentem organizacyjnym – został wybrany na arcybiskupa Salzburga, nie celebrował swojej nominacji w katedralnych krużgankach ani na salonach władzy. Znajdował się wówczas w Mauterndorf, dokąd wycofał się przed falą dżumy pustoszącą Salzburg. Los, jak to bywa, połączył awans z koniecznością ewakuacji – nowy arcybiskup objął więc urząd z dala od centrum, wśród gór, świeżego powietrza i niedokończonych prac budowlanych.
Jego poprzednik, Friedrich von Schaunberg (zm. 1494), nie zapisał się w historii szczególnie chlubnie – jego rządy pozostały raczej na marginesie pamięci, przywoływane z obojętnością lub lekkim zawodem. Leonhard postanowił zatem działać z rozmachem. Z energią godną swojego urzędu i czasów nie tylko nadrobił zaległości budowlane, ale też skutecznie odbudował prestiż arcybiskupiego dworu. To właśnie pod jego rządami zamkowe zabudowania nabrały ostatecznego kształtu: powstała nowa wieża frontowa, rozbudowano budynek bramny po stronie południowej, a także wzniesiono kaplicę, nad którą arcybiskup zaaranżował prywatne apartamenty. Rozwiązanie to było zarazem praktyczne, jak i symboliczne – nic bowiem nie sprzyja modlitwie tak bardzo, jak możliwość zejścia do kaplicy bez potrzeby zakładania ceremonialnych szat.

Choć kompleks wyglądał coraz okazalej, jego funkcje administracyjne miały swoje ograniczenia. Mauterndorf dysponował wyłącznie tzw. niższą jurysdykcją — czyli mógł osądzać drobne przewinienia, jak kradzież kury czy bójka na targu, ale w sprawach poważniejszych – morderstw, zdrad czy konfliktów o majątek – trzeba było udać się do pobliskiego Moosham. Tamtejszy zamek miał bowiem wszystko, czego wymagała sprawiedliwość w wersji średniowiecznej: pełnię praw, więcej pieczęci, bardziej doświadczonych sędziów i, co nie mniej istotne, lochy gotowe na dłuższy pobyt. Tylko raz Mauterndorf awansował do roli poważniejszego gracza w systemie sądowniczym — w latach 1516–1520, gdy zamek Moosham przechodził gruntowną przebudowę. Na ten czas to właśnie tu przeniesiono funkcję sądu wyższego. Krótki, ale znaczący epizod: przez kilka lat Mauterndorf nie tylko słuchał spraw, ale i wydawał wyroki w sprawach, w których zazwyczaj milczał. Można powiedzieć, że był to jego moment procesowej chwały — zanim ponownie wrócił do codzienności drobnych przewin i zaginionych gęsi.

W drugiej połowie XVI wieku rozpoczęto kolejną fazę modernizacji. Wzmocniono obwarowania od południa i północy, mając świadomość, że nawet najbardziej dekoracyjna wieża nie powstrzyma wroga wyposażonego w artylerię. Drewniane krużganki, biegnące wzdłuż wewnętrznych murów, zastąpiono murowanymi arkadami – mniej malowniczymi, ale zdecydowanie bardziej odpornymi na ogień. Z tego samego okresu pochodzi także osobliwy, a przy tym wyjątkowo praktyczny element architektoniczny: specjalny zsyp, do którego trafiały daniny w naturze. Zamek przyjmował więc nie tylko deklaracje lojalności, lecz również jaja, warzywa i inne płody ziemi, z powagą godną średniowiecznego skarbca.

Choć przez wieki pozostawał pod pieczą salzburskiej kapituły katedralnej, z czasem zamek zaczął stopniowo tracić na znaczeniu. Już w XVII i XVIII wieku administracja oraz pobór opłat zostały przeniesione do rozwijającego się miasta targowego poniżej. Kamienny kompleks, który niegdyś tętnił życiem – urzędniczym, duchownym i militarnym – zaczął pustoszeć.
Pod koniec XVIII wieku pozostało w nim już tylko dwóch rezydentów: myśliwy – zapewne człowiek o samotniczym usposobieniu i mocnych nerwach – oraz strażnik, którego zadaniem było strzec pozostałości dawnej świetności. A było czego strzec: solidnych murów, zbiorowej pamięci i historii zapisanej w kamieniu – nie zawsze głośnej, ale z pewnością wartej opowiedzenia.

Jak to często bywa z majątkiem kościelnym, który traci swoją nienaruszalność – w 1806 roku, w wyniku sekularyzacji, Mauterndorf wraz z murami, fosami, skrzypiącymi bramami i całą kolekcją przykurzonych legend przeszedł na własność państwa. I od tego momentu historia staje się nieco bardziej gorzka – z odpadającym tynkiem, niepewnymi właścicielami i melancholią, która towarzyszy każdej epoce, w której dawna rezydencja duchownych staje się zwyczajnym ciężarem.
Dawne centrum władzy i dyplomacji, miejsce decyzji i duchowych rozważań, uznano po prostu za kosztowną relikwię. Nie generowało przychodów, nie było zamieszkane, i – jak ujęliby to współcześni urzędnicy – „generowało jedynie straty”. Wkrótce rozpoczęła się bezceremonialna wyprzedaż: wszystko, co nadawało się do odcięcia, wyjęcia, rozmontowania lub przetopienia, znalazło nowych właścicieli. Niektóre źródła ironizują, że jedynym elementem, którego nie próbowano spieniężyć, była mgła unosząca się nad dziedzińcem – choć być może jedynie dlatego, że nikt jeszcze nie wiedział, jak ją zapakować.

Nastąpił potem czas „właścicieli rotacyjnych” – epoka, w której zamek przechodził z rąk do rąk z częstotliwością godną dobrze wyeksploatowanego powozu. W 1836 roku nabył go hrabia Welsberg-Raitenau, ale już po trzech latach sprzedał go lokalnemu browarnikowi, Veitowi Mauserowi. Można przypuszczać, że ten drugi wyobrażał sobie warzenie piwa w średniowiecznych murach, choć zapewne rzeczywistość remontów szybko ostudziła te zamiary.
Prawdziwa odmiana nadeszła dopiero w 1892 roku za sprawą człowieka z wizją i odpowiednimi środkami – poczmistrza Isidora Gugga (zm. 1925), który sprzedał posiadłość doktorowi
Hermannowi Epensteinowi
(zm. 1934). Ten zamożny, berliński lekarz żydowskiego pochodzenia uznał, że średniowieczna rezydencja w Alpach daje więcej satysfakcji niż nowoczesna willa w stolicy. Zatrudnił Vitusa Bergera, dyrektora Salzburskiej Szkoły Handlowej, który – wbrew nazwie instytucji – podjął się zadania rekonstrukcji z pasją godną architekta renesansowego.

Hermann zmarł w 1934 roku jako baron – właściciel odrestaurowanej posiadłości i człowiek, który przywrócił warowni nie tylko dach nad głową, ale i godność. Po jego śmierci majątek przeszedł na wdowę,
Elisabeth von Epenstein
(zm. 1939), która – kierując się najprawdopodobniej emocjonalnym sentymentem – zapisała zamek chrześniakowi męża, niejakiemu
Hermannowi Göringowi
(zm. 1946). Tak, temu Göringowi.
Historia mogłaby w tym miejscu przybrać znacznie mroczniejszy obrót, gdyby nie pewien prawny szczegół. Göring nigdy nie dokonał wpisu darowizny do księgi wieczystej, a co niewpisane – nie istnieje. W rezultacie darowizna pozostała nieważna, a formalni spadkobiercy Elisabeth, rodzina Marschall, odzyskali posiadłość. Mauterndorf, można powiedzieć, po raz kolejny wymknął się wielkiej polityce – i odetchnął.

Göring, znany ze swojego upodobania do operowej pompy, mundurów z haftem i przywilejów na granicy groteski, miał szczególną słabość do Mauterndorfu. Spędził tu część dzieciństwa u Hermanna von Epenstein – pruskiego lekarza i zarazem swojego ojca chrzestnego, nota bene pochodzenia żydowskiego. Historia, jak widać, nie zawsze dba o wewnętrzną spójność. Po Anschlussie w 1938 roku Göring powrócił do Lungau w chwale zdobywcy (fot) – witany z honorami, girlandami i, jak donosi lokalna prasa, jednomyślnym poparciem w plebiscycie za przyłączeniem Austrii do Rzeszy. Warto jednak dodać, że przeciwnicy reżimu zostali uprzednio „uprzejmie” poproszeni, by tego dnia nie opuszczać swoich domów...

Pod koniec wojny Göring planował jeszcze ucieczkę do swojej twierdzy, lecz wydarzenia przyspieszyły. Zamiast Mauterndorfu dotarł do zamku Fischhorn

I tu historia robi kolejny, zaskakujący zwrot. W 2007 roku ówczesny burmistrz Mauterndorfu stwierdził publicznie, że nie widzi powodu, by odebrać Göringowi tytuł honorowego obywatela, ponieważ – jak ujął to z zadziwiającą pewnością – honor obywatelski wygasł wraz ze śmiercią zainteresowanego w 1946 roku. Sprawa uznana za zamkniętą. Wystarczyło nie zaglądać pod dywan.

Po latach, w których Mauterndorf pełnił raczej rolę malowniczego świadka historii niż jej aktywnego uczestnika, nadeszły dla niego lepsze czasy. W 1968 roku prowincja Salzburg objęła opieką cały kompleks, otaczając go należną troską – i, co nie mniej istotne, odpowiednimi środkami finansowymi.
W latach 1979–1982 przeprowadzono kompleksową renowację, która pochłonęła około 20 milionów szylingów. Efekt tych prac jest widoczny do dziś: zamek znów spogląda na świat z godnością – odrestaurowany, zadbany, gotowy na kolejne rozdziały swojej długiej, wielowarstwowej biografii.

OPIS ZAMKU
Zamek Mauterndorf ma zarys niemal prostokątny, a jego mury pamiętają jeszcze czasy, gdy bezpieczeństwo oznaczało przede wszystkim grubość kamienia i obecność mostu zwodzonego, gotowego zamknąć się przed każdym nieproszonym gościem. Wejście pierwotnie prowadziło od strony północnej – przez fosę, bramę i wspomniany most, który z całą pewnością nie otwierał się na oścież przed każdym wędrowcem bez sakiewki. Przypuszcza się, że droga prowadziła przez dziedziniec, gdzie pobierano opłaty – i właśnie od tej funkcji pochodzi nazwa twierdzy: Maut oznaczało niegdyś po prostu myto.

Dziś wchodzi się do zamku od południa – i w zdecydowanie bardziej gościnnych okolicznościach. Główna brama to ostrołukowy portal, osadzony na masywnych ciosach z tufu, z żelaznymi drzwiami ozdobionymi krzyżem burgundzkim i... rzepą. Ten niepozorny motyw roślinny był herbem arcybiskupa Leonharda von Keutschach, który uczynił z niego osobisty symbol i pozostawił po sobie nie tylko architekturę, ale i botaniczne ślady ambicji. Całość otoczona jest murem z wulkanicznego tufu – z szorstką urodą i godnością świadków minionych stuleci.

Za bramą znajduje się prosty budynek bramny o kwadratowym rzucie, z niemal okrągłym portalem i marmurową tablicą – znów z rzepą, na wypadek gdyby ktoś zapomniał, kto tu rozdawał karty. Powyżej – zegar słoneczny z 1680 roku, który, choć dawno przestał nadążać za współczesnością, wciąż mierzy czas z kamiennym spokojem.
Po lewej stronie, wzdłuż schodkowego muru, prowadzi ścieżka na dawny bastion z blankami i strzelnicami. Niegdyś zwieńczony był on dachem namiotowym, dziś już nieistniejącym – ale łatwym do przywołania w wyobraźni. Na pierwszym dziedzińcu, tuż przy wschodnim skrzydle budynku bramnego, stoi dawny dom stróża: kamienny na parterze, z drewnianym piętrem – jak z ilustracji do baśni, choć bez obecności czarownic.

Drugi dziedziniec – serce zamkowego założenia – otoczony jest z czterech stron przez najważniejsze części budowli. Od północy wznosi się samotny niegdyś donżon, od wschodu skrzydło kapliczne z eleganckimi arkadami, od południa rezydencja mieszkalna, a od zachodu – spichlerz, który zyskał nowe życie dzięki przebudowie w 1895 roku.

Wschodnie arkady, dwukondygnacyjne i zamknięte półkoliście, pochodzą z 1557 roku i są dziełem Wilhelma Pongartnera z Murau – kamieniarza, którego ambicja i umiejętność przetrwały w kamieniu. Kiedyś na piętro prowadziły strome, drewniane schody – dziś ich miejsce zajmuje ceglana klatka schodowa z końca XIX wieku. To efekt jednej z wielu modernizacji, które uczyniły zamek nie tylko piękniejszym, ale też bardziej przyjaznym dla zwiedzających – i ich kolan.

Donżon – czyli centralna wieża obronna, serce systemu warownego, najwyższy i najbardziej masywny element całego założenia – stanowił symbol potęgi i zabezpieczenie ostatniej instancji. Wzniesiony około 1255 roku, miał nie tylko odstraszać, ale i imponować. Jego mury na parterze mają grubość trzech metrów – więcej niż cała szerokość niejednej współczesnej ściany. W miarę wysokości ich miąższość maleje, jednak całość zachowuje zwartą, proporcjonalną formę i do dziś budzi szacunek.

W 1480 roku wieża zyskała dwa dodatkowe piętra, co sprawiło, że wzniosła się na wysokość 44 metrów. Inicjatorem tej rozbudowy był katedralny proboszcz Christoph Ebran von Wildenberg – duchowny o widocznych skłonnościach architektonicznych i zamiłowaniu do panoramicznych widoków. W czasach, gdy większość zabudowań była parterowa i kryta słomą, taka wysokość musiała robić wrażenie niemal monumentalne.
Południową elewację donżonu zdobi fresk św. Krzysztofa – patrona podróżnych – przedstawionego z Dzieciątkiem na ramieniu oraz herbem arcybiskupa Leonharda von Keutschach. Powstałe około 1500 roku malowidło zostało częściowo odnowione w XIX wieku. Choć czas i warunki atmosferyczne odcisnęły na nim swoje piętno, wciąż stanowi znakomity przykład gotyckiego malarstwa ściennego – niemal jak pielgrzymka w kamieniu.

Pierwotne wejście do wieży znajdowało się na wysokości dwunastu metrów – dostępne jedynie po drabinach. Rozwiązanie to miało oczywisty charakter obronny i skutecznie ograniczało dostęp osobom niepowołanym. Dziś na szczęście do wnętrza prowadzi przejście z przyległego skrzydła – znacznie bardziej przyjazne, choć z pewnością mniej efektowne.
W środku wieży znajduje się sześć kondygnacji oraz piwnica, dostępna dawniej jedynie przez otwór w podłodze – rozwiązanie surowe, lecz praktyczne. Przez lata krążyły opowieści o lochach i więźniach, lecz badania archeologiczne wykazały, że odnalezione tutaj szczątki należały do zwierząt. Krótko mówiąc: więcej mitu niż mroku – bo choć wyobraźnia lubi malować tu obraz lochu pełnego tajemnic, rzeczywistość okazała się znacznie spokojniejsza, pachnąca raczej sianem niż dramatem.

Piąte piętro pełniło funkcję mieszkalną – tu rezydował zarządca, który miał do dyspozycji nawet piec. Choć oryginalna konstrukcja uległa zniszczeniu w 1830 roku, dzięki pracom konserwatorskim udało się przywrócić jej pierwotny wygląd. Ostatnia kondygnacja wieży służyła jako punkt obserwacyjny – zarówno w celach obronnych, jak i meteorologicznych, bo w regionie Lungau świadomość nadciągającej śnieżycy bywała równie cenna jak wypatrywanie nieprzyjaciela.
Całość wieńczy prosty, piramidalny dach pokryty gontem – bez zbędnej ornamentyki, ale z wyraźnym charakterem. Donżon może nie był przytulny, ale budził respekt – i budzi go nadal, nawet bez drabin, zasieków i legend o zapomnianych lochach.

Najcenniejszym klejnotem zamku – i to zarówno duchowym, jak i artystycznym – pozostaje bez wątpienia kaplica. Choć dziś zachwyca późnogotyckim wystrojem, jej początki sięgają najwcześniejszych faz istnienia twierdzy. Jako że zamek był fundacją kapituły katedralnej z Salzburga, istnienie miejsca modlitwy już od początku jest niemal pewne. Prawdopodobnie mieściło się ono pierwotnie pod Salą Rycerską – jednak z tej najstarszej kaplicy nie zachowały się żadne widoczne ślady.
Wszystko zmieniło się około 1330 roku, kiedy wzniesiono nową kaplicę – tym razem jako osobne pomieszczenie nad bramą wjazdową. Do dziś prowadzi do niej elegancki ostrołukowy portal z tufu, skromny w formie, lecz pełen gotyckiego wdzięku. Patronat nad świątynią objęli dostojni święci: cesarz Henryk II i jego żona Kunegunda – oboje kanonizowani – oraz św. Wergiliusz, patron katedry salzburskiej.

W XIX wieku, zgodnie z duchem romantyzmu, kaplica została gruntownie odnowiona (1855), a kilka lat później – w 1861 – zyskała nową patronkę: Matkę Bożą. Symboliczna zmiana wprowadziła do wnętrza dodatkowy wymiar duchowej opieki, bez naruszania jego historycznego charakteru.
Centralnym elementem wystroju jest późnogotycki ołtarz skrzydłowy, datowany na ok. 1455 rok i przypisywany mistrzowi Gabrielowi Häringowi. To dzieło zachwyca precyzją detalu i harmonią kolorów, a jego renesansowa subtelność kontrastuje z dobudowanym w XIX wieku neogotyckim belkowaniem – dyskretnym ukłonem epoki w stronę dawnego stylu. Całość znajduje się w eleganckiej absydzie o trójbocznym rzucie, wystającej ze ściany niczym gotycki balkon przeznaczony nie dla widzów, lecz dla świętych.

Do wnętrza kaplicy wpada światło przez wysokie, ostrołukowe okna – trzy od strony absydy i dwa od południa – co nadaje przestrzeni nieco tajemniczy, podniosły nastrój. Jednak prawdziwym skarbem są freski. Te w absydzie i na łuku tęczowym należą do najstarszych i najcenniejszych malowideł gotyckich w całym regionie Salzburga. Powstały w latach 1335–1338 i wykonane zostały w technice mieszanej: kontury nanoszono metodą al fresco (na świeżym tynku), a kolor w technice al secco – na sucho. Efekt to zadziwiająco trwałe i ekspresyjne przedstawienia, które przetrwały wieki bez utraty intensywności.

W centrum absydy dominuje scena Koronacji Marii przez Chrystusa – kompozycja pełna łagodności i godności, ujęta w serię medalionów ze świętymi, tworzących harmonijną teologiczną narrację. Całość dopełnia sklepienie żebrowe z dekoracyjnym zwornikiem w formie róży – dyskretnym, lecz wyrafinowanym akcentem.
Kaplica w Mauterndorf jest nie tylko miejscem modlitwy, ale i doskonale zachowaną przestrzenią artystyczną, która łączy kunszt, duchowość i historię. W świecie kamiennych murów i surowych wież przypomina, że nawet w epoce zamków można było stworzyć przestrzeń pełną światła, harmonii i piękna.

Tak zwane Pokoje Keutschacha to jeden z najlepiej zachowanych zakątków zamku Mauterndorf. Powstały pod koniec XV wieku z inicjatywy arcybiskupa Leonharda von Keutschach i od początku łączyły funkcję reprezentacyjną z bardzo praktyczną: miały zapewniać nie tylko duchowe skupienie, lecz także komfort codziennego życia. Usytuowane bezpośrednio nad kaplicą, apartamenty składają się z przedsionka, pokoju dziennego oraz sypialni z przyległą toaletą – jak na realia XV wieku, była to rezydencja o całkiem niezłym standardzie.

Wśród przestrzeni reprezentacyjnych szczególne miejsce zajmuje Sala Rycerska. Od strony dziedzińca rozpoznawalna po charakterystycznych, dwudzielnych oknach, od wschodu – po trójdzielnych, z nieco wyższym środkowym otworem. Jej wnętrze wspierają kielichowe kolumny, których kapitele w znacznej mierze zachowały się w oryginalnej formie. Same kolumny zostały odnowione podczas XIX-wiecznej restauracji, która – jak w wielu przypadkach – nadała im nieco większej regularności, ale nie pozbawiła ich historycznego charakteru.

ZWIEDZANIE
Zamek Mauterndorf dziś to nie tylko imponujący zabytek o bogatej przeszłości, lecz także miejsce pełne życia — dosłownie i metaforycznie. Historyczne mury, sklepienia i komnaty przekształcono w centrum kultury, przestrzeń edukacyjną, muzeum i restaurację, łącząc autentyczność z nowoczesnym podejściem do dziedzictwa.
Od 1968 roku obiekt pozostaje własnością prowincji Salzburg, która z godnym uznania zaangażowaniem tchnęła w niego nowe życie. Jednym z najbardziej udanych przedsięwzięć było nadanie mu tytułu „zamku przygód” — i nie jest to jedynie chwyt marketingowy. Opuszczone niegdyś wnętrza wypełniły się scenkami rodzajowymi z końca XV wieku: naturalnej wielkości postacie w historycznych strojach, zwierzęta, codzienne sytuacje i obyczaje pozwalają zanurzyć się w atmosferze epoki arcybiskupa Leonharda von Keutschach.

Część pomieszczeń przeznaczono na Muzeum Krajobrazu Lungau, zaś dawne skrzydło mieszkalne funkcjonuje dziś jako zamkowa tawerna — idealne miejsce na odpoczynek po podróży przez wieki.
Dla odwiedzających udostępniono także reprezentacyjne komnaty, niegdyś zarezerwowane wyłącznie dla arcybiskupów i ich najważniejszych gości. Szczególnie warte uwagi są: Sala Rycerska, a także Pokoje Keutschacha — zachowane w znakomitym stanie, z autentycznym wystrojem i starannie odrestaurowanymi detalami. Składają się one z przedsionka, salonu i sypialni, tworząc spójną całość rezydencji duchownego, który cenił wygodę nie mniej niż symboliczny majestat władzy.

Współczesna ekspozycja została zaprojektowana z myślą o gościach w każdym wieku. Interaktywne stacje edukacyjne, realistyczne rekonstrukcje życia codziennego, możliwość przymierzenia strojów z epoki oraz inscenizacje średniowiecznych zwyczajów — wszystko to sprawia, że zwiedzanie zamku staje się angażującą podróżą w czasie. Na dziedzińcu i w podziemiach można poznać tajniki średniowiecznej sztuki obronnej, a w pomieszczeniach mieszkalnych spotkać dawnych lokatorów zamku i ich codzienne obowiązki.


Szczególną atrakcją pozostaje zwiedzanie donżonu, którego wejście znajduje się aż dwanaście metrów nad ziemią. Wspinaczka przez sześć kondygnacji umożliwia zajrzenie do lochów, izb wartowniczych, magazynów i kwater zarządcy. Dla tych, którzy wolą poznawać historię we własnym tempie, przygotowano audioprzewodnik w dziewięciu językach, w tym również w wersji dla dzieci — bo historia nie musi być poważna, by była fascynująca.



DOJAZD
Zamek Mauterndorf położony jest na wysokości 1138 metrów nad poziomem morza — co zapewnia mu nie tylko strategiczne położenie, ale i widoki godne arcybiskupa. Z Salzburga można dotrzeć tu wygodnie samochodem w około 90 minut. Trasa prowadzi przez malownicze krajobrazy regionu Lungau.

Na awersie Mauterndorfer Fünfziger znalazł się natomiast portret dr Richarda Wettsteina – wybitnego botanika rodem z Tyrolu, profesora uniwersytetu i dyrektora Ogrodu Botanicznego w Wiedniu. Tak więc z jednej strony – nauka, z drugiej – historia i architektura. A pośrodku? Trochę lokalnej dumy, zamkniętej w portfelu.

ŹRÓDŁA
- S.Pucher: Die gotischen Wandmalereien der Burgkapelle von Mauterndorf in Salzburg und ihre Vorbilder
- www.salzburg-burgen.at
- de.wikipedia.org
- www.burgen-austria.com
- www.lungauer-landschaftsmuseum.at
- www.imschatten.org
- www.histouring.com
- austria-forum.org